Do przełomowego (tak sądzę, chociaż znając mój słomiany zapał nie można być pewnym, że się nie zniechęcę za dwa tygodnie) odkrycia doprowadziły mnie moje żenujące próby przejścia na dietę. W środę postanowiłam zrobić sobie "detoks" i nic nie jeść przez tydzień (ha, ha). Krzyś usiłował mnie przekonać, że to durne, ale byłam bardzo uparta. W czwartek w brzuchu mi tak burczało, że myślałam, że ciągle sprawdzałam telefon, przekonana, że wibruje. Ale trzymałam się dzielnie. Zmiękłam w piątek, kiedy okazało się, że wyprostowanie się na łóżku to dla mnie nie lada wyczyn. Potulnie dałam się Krzysiowi nakarmić i nawet nie odmówiłam tego dnia czekolady. Przekonał mnie też do tego, co zawsze wiedziałam, ale w chwili przypływu głupoty zapomniałam: sto razy lepsze od diety-cud jest najzwyklejsze w świecie jedzenie z głową.
Następnego dnia zaczęłam szukać przepisów na lekkie obiady w internecie i natknęłam się na ten blog. Niby nic nowego, podobne rzeczy można przeczytać w wielu poradnikach typu Pani!, a nawet usłyszeć od Krzysia Ibisza: racjonalne żywienie, pięć posiłków dziennie. Tylko, że w Pani Domu znajdziemy parę ogólników i ze trzy przepisy, nic więcej, a po szczegóły - do dietetyka. Wiedziałam, że pięć posiłków, ale nie wiedziałam jakich, nie wiedziałam o której. Zdawałam sobie sprawę, że moje obiady są niezdrowe, ale nie miałam pomysłu czym je zastąpić. Tymczasem, ta wspaniała kobieta wszystko tłumaczy, jak dziecku, dokładnie i po kolei. Na jej stronie można znaleźć rozpisaną dietę na dwa tygodnie i ogólne zasady przygotowywania lekkich obiadów. Ale to nie wszystko. Prawdziwy szał zaczyna się, kiedy wejdziemy w dział przepisów. Znajdziemy tam receptury na dosłownie wszystko - od sałatek i mięs do domowej kostki warzywnej, każda opatrzona notatką o jej kaloryczności i ogólnej objętości.
To właśnie te przepisy sprawiają, że chodzę od wczoraj w ekstazie. Bo jak mi ludzie mówili, że powinnam jeść mniej kaloryczne jedzenie, to mnie szlag trafiał, że skąd ja mam niby wiedzieć co jest mniej kaloryczne, przecież nie będę ślęczeć nad tabeleczkami! A nawet jeśli już wiem, że ta marchewka jest zdrowa, to skąd mam wiedzieć jak jej użyć? I przypuśćmy, że znajdę przepis na dietetyczne danie z marchewką, skąd mam wiedzieć ile mam go zjeść żeby nie przesadzić (wszyscy dobrze wiemy ile potrafię pochłonąć)? Ten blog odpowiada na wszystkie te pytania, i więcej. Dlatego się jaram i dziś cały dzień nad garami spędziłam. Przyznam, że jest to minus tego racjonalnego żywienia - sporo trzeba gotować. Sałatka na śniadanie, zupa, obiad z dwoma surówkami. Je się co dwie godziny, więc ledwie człowiek wypocznie po poprzednim posiłku, już następny musi robić. I tak właściwie to nie mogę jeszcze powiedzieć, że warto - najpierw muszę sprawdzić, czy wytrwam i czy rzeczywiście zbije mi to wagę. Mogę za to powiedzieć, że jedząc naprawdę niewiele (i chudo - około 1200 kalorii) prawie przez cały dzień czułam się syta. Prawie, bo mój brzuch jest zadziwiająco dobrze wyregulowany (nie pomyślałabym, biorąc pod uwagę moją dietę krokietowo-ciastkową) i dokładnie co 1,5 godziny robi się głodny.
Pewnie was to nie obchodzi, ale mnie nie obchodzi, że was nie obchodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz