A ostatnio rzeczywistość jest jeszcze trudniejsza do zniesienia niż zazwyczaj - nie wychodzę z domu bo uczyć się trzeba, pisać pracę trzeba, zimno jest, szaro jest, kasy nie ma i pomysłów na siebie brak. Nie mogę już patrzeć na mahjongga, kierki i pasjansa. Nie mogę już patrzeć na siebie. Mam wrażenie, że wygiął się w łuk od ciągłego siedzenia na łóżku. Nawet filmów już mi się nie chce oglądać. Totalny marazm.
Dlatego zbuntowałam się trochę i ściągnęłam sobie audiobooka książki, którą od dawna chciałam przeczytać: A Wrinkle in Time (polski tytuł równie urokliwy - "Fałdka czasu"). Wydaje mi się, że w Polsce jest ona raczej pozycją niszową, o czym świadczy fakt, że strona na wikipedii o autorce nie jest dostępna w naszym języku. A także fakt, że nigdy o niej nie słyszałam dopóki nie zarejestrowałam się na goodreadsach. W Ameryce ta powieść jest niezwykle popularna, należy do kanonu dziecięcej literatury i, jeśli dobrze zrozumiałam, była czymś w rodzaju amerykańskiego Pottera 50 lat temu.
Nigdy nie słuchałam audiobooków i byłam bardzo sceptyczna, przekonana, że nikt nie jest w stanie przeczytać mi książki lepiej niż ja sama sobie. Ale tylko wersja audio była dostępna na torrentach, a ja byłam bardzo zdesperowana, więc przemogłam się i zaczęłam słuchać. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Okazało się, że książkę czytała osoba najbardziej do tego uprawniona, czyli sama autorka. I nie miała nieprzyjemnego głosu, ani dziwnej maniery (oprócz lekko sepleniących dźwięków syczących, które wcale nie przeszkadzały w odbiorze). W dodatku każdą z postaci obdarzyła osobnym głosem i intonacją, co sprawiło, że czułam i rozumiałam je jeszcze lepiej, niż gdybym czytała sama. Tak mi się spodobało, że pomimo 'silnego' postanowienia, że jeden rozdział i lulu, przesłuchałam książkę do samego końca, kładąc się o letnim świcie (tzn. gdyby było lato byłby świt, teraz czwarta rano to wciąż środek nocy).
Niezupełnie mi, więc, wyszło to słuchanie na dobre. Tym bardziej, że przez tych kilka godzin spędzonych z Fałdką nieprzerwanie grałam w pasjansa. Ale doświadczenie, jako takie, oceniam zdecydowanie in plus. I książkę także, chociaż jest bardzo chrześcijańska, co wielu mogłoby uznać za minus. Ja również bym mogła, ale mimo wszystko tego nie zrobię bo autorka ma prawo wierzyć w co jej się podoba i swoje przekonania zawierać w swoich utworach, to jej święte prawo. A idee chrześcijańskie są, bądź co bądź, bardzo piękne i pasują do konwencji literatury dziecięcej. Dlatego, nie jestem przeciwna. No, może ciup, ciup, ociupinkę, tak dla zasady.
Tak oto, w ciągu jednej nocy przekształciłam się w fankę audiobooków. Już wiem, co odsłucham w następnej kolejności: widziałam w kiosku 'Madame Bovary' czytaną przez Kożuchowską. Klasyk!
Dzięki za kolejną książkę, którą muszę przeczytać, ewentualnie odsłuchać (nie kasuj tego pliku z audiobookiem ok? :)).
OdpowiedzUsuńA same audiobooki uważam za dobry wynalazek, jeśli tylko są czytane w odpowiedni sposób.