W sobotę zorganizowałam (a właściwie Gabi zorganizowała za mym pośrednictwem bo to ona była pomysłodawczynią) babski wieczór. Było bardzo przyjemnie, grałyśmy w Kolejkę, oglądałyśmy koreańską komedię romantyczną i gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy... Ale jednak trzy to za mało. Choćby dlatego, że nie da się grać w trójkę w Dixita. Ale nie tylko dlatego. Liczba wprowadza różnorodność. Gdyby była Dusia, wniosłaby typową dla siebie nutę szaleństwa. Zuza głośno oponowałaby przeciwko komedii romantycznej, w której nie gra żaden z jej ulubionych aktorów. Justyna by zrzędziła. Konwersacja nigdy by się nie urywała, bo w przerwach Wiesław opowiadałby o Pamparampie.
A tak? Zjadłyśmy śmiesznie mało chipsów i słodyczy (Gabi i jej fazy, ju noł hał it iz). Wypiłyśmy śmiesznie mało grzanego wina. Mieściłyśmy się na moim łóżku bez potrzeby wtulania się w siebie nawzajem. Obejrzałyśmy tylko jeden film, zagrałyśmy w tylko jedną grę. Bawiłyśmy się bardzo dobrze, ale, mimo to (i jestem przekonana, że mówię w imieniu całej naszej trójki) bardzo nam was brakowało.
W niedzielę postanowiliśmy z Krzysiem uczcić pierwszy śnieg spacerem zakończonym gorącą czekoladą. Ograniczona liczba zaplanowanych atrakcji wynikała z faktu, że wciąż byłam na diecie pod tytułem nie-mam-pieniędzy. Kiedy już obeszliśmy rynek i okolice, pozachwycaliśmy się, że ojej, atmosfera świąteczna i stwierdziliśmy, że ojej, zimno, nadszedł czas na wielki moment. Udałam się do bankomatu by wyciągnąć moje ostatnie 20 złotych i wydać je, szast, prast, wielkopańskim gestem. Odeszłam od bankomatu w podskokach, śmiejąc się, wołając "jestem bogata!" i wymachując portfelem wzbogaconym o śliczną, nową stóweczkę. Z chłopa król! Znów byłam burżujem! Tata przelał mi już kasę na następny miesiąc! Urrrrraaaaaaa! Czułam jak mój wszechświat się rozszerza. Znów mogłam robić co chciałam, wszystko!
Zaczęłam od czekolady. Poszliśmy do Wedla i zamówiliśmy fikuśne odmiany tej ambrozyi proponowane przez pana Wedla na chłodne dni. Ja wzięłam deserową z makiem, a Krzyśko - mleczną z chałwą. Gorąco polecam czekoladę z makiem jeśli chcecie znielubić mak do końca swoich dni. Przy stoliku obok usiadł Robert Makłowicz. Zamówił z owocami leśnymi. Wnioskując po zawrotnym tempie, w którym ją wypił, dokonał lepszego wyboru niż ja.
Następnie, z szerokiego wachlarza możliwości, które się przede mną otworzyły, zdecydowałam się na jedną z najbardziej prozaicznych, ale dającą wiele radości - kino. Mogłabym wam opowiadać jak do tego doszło, ale ani to specjalnie interesujące, ani specjalnie ważne, więc powiem w skrócie: poszliśmy na dwa filmy z rzędu. Najpierw do Arsa na Samsarę, gdzie siedzieliśmy za człowiekiem, który był znany, ale nie mogłam sobie przypomnieć z czego (jeszcze do tego wrócę). Piętnaście minut po jej zakończeniu do Baranów (gdzie, z resztą, znów spotkaliśmy Makłowicza) na Skyfall. Wieczór filmowy idealny - coś dla ducha i coś dla ciała. Brakowało tylko nachosów.
Wierzcie tym, którzy mówią wam, że nowy Bond jest fajny. Jest. Mogłabym napisać dlaczego, ale nie widzę potrzeby. Jak będziecie chcieli, przekonacie się sami (chyba, że mieszkacie w głupim kraju, w którym dubbinguje się filmy, cha, cha, cha).
Wracając do Znanego Pana. Nie miałam pojęcia kim też on może być, ale liczyłam na mojego ojca i jego znajomitą znajomość niszowych artystów. Jak tylko wróciłam do domu, zaczęłam dochodzenie:
- Tatuś, kto to jest, taki facet siwy z włosami do ramion i brodą też siwą?
I cały wieczór tata wymyślał:
- Daukszewicz?
- Nie, tamten miał dłuższe włosy.
- Kryszak?
- Niee, tamten był taki łysawy.
Wymieniał też inne nazwiska, które jak googlowałam i stwierdzałam, że nie, to nie ten. Tata widział, że to trochę do niczego nie prowadzi, więc dopytywał się o szczegóły, które mogłyby mu pomóc w zlokalizowaniu gościa.
- A co on robi?
- No nie wiem... tak mi się kojarzy, że na scenie stoi... chyba ma gitarę...
Okazało się, że ten facet nazywa się Sikorowski i jest liderem jakiejś grupy. Whateva. Wygląda tak:
Wstawiłam zdjęcie z Turnauem żebyście nie mieli wątpliwości, że jest znany.
właśnie sobie zdałam sprawę, że Makłowicz powinien był taką samą zamówić jak ja, w końcu jest MAK-łowiczem! ahahahaha suchaaar : D
OdpowiedzUsuńMój brat też kiedyś siedział za Sikorowskim, ale to było na jakimś koncercie. Może po prostu Sikorowski tak ma, że lubi siadywać przed kimś??
OdpowiedzUsuńMAK-łowiczowi polecam jeszcze kanapkę z dżemem marki Łowicz. Do tej czekolady z makiem wpasuje się idealnie :)
Jestem rozdarta pomiędzy wzruszeniem tym, co w pierwszym akapicie, a prychaniem na to, jak mi to wytykasz na chamca ułomność tego-tu kraju. Ale się skłaniam ku temu pierwszemu, bo:
OdpowiedzUsuńa) też się stęskniłam (zwłaszcza po tym, jak dzisiaj mnie wygoniono z cmentarza, bo nie odwiedzałam nikogo z rodziny (nie żeby jakieś władze cmentarne - osiedlowa typiara po prostu)),
b) z tym dubbingiem to racja.
A ja tutaj też spotkałam takiego pana, co on jest znany z telewizji polskiej. Okazuje się, że jest aktorem serialowym, ale i też podróżnikiem, nawet piszącym książki podróżnicze. Ale nie wiem, jak tam jego stosunek do czekolady z makiem.